Jeżeli od pewnego czasu śledzicie mojego bloga, z pewnością wiecie, że moją drugą największą pasją po książkach jest historia. Uwierzcie mi, jest to chyba jedyny przedmiot, którego nauka po prostu przynosi mi samą frajdę. Jednak czy kiedyś się zastanawialiście, skąd nasza wiedza na temat minionych dziejów pochodzi?... Oczywiście, jeżeli chodzi o ostatnie stulecia możemy opierać się na kronikach, dokumentach i innych źródłach pisanych. Ale co gdy spoglądamy nie kilkaset lat wstecz, ale kilka tysięcy? No cóż, wtedy jesteśmy zdani na odkrycia pochodzące ze znalezisk archeologicznych.
Książka Zenona Kosidowskiego „Gdy słońce było bogiem” wydana po raz pierwszy w 1956 roku opowiada właśnie o dziejach archeologii oraz zapomnianych cywilizacjach. I może nie brzmi to zbyt zachęcająco, ale uwierzcie mi, że pozycja ta jest naprawdę godna uwagi.
Na wstępie, żeby tradycji stało się zadość, muszę z głębi serca pochwalić wydawnictwo Iskry za to przepiękne wydanie, które widzicie na zdjęciu, a którego zdjęcia okładki nie jestem w stanie znaleźć w internecie... A szkoda, bo ta okładka jest świetna. Minimalistyczna i estetyczna, a jednocześnie w jakiś sposób intrygująca.
„Gdy słońce było bogiem” jest podzielone na pięć części, a każda z nich dotyczy innej kultury. Mamy okazję poznać dzieje Mezopotamii, drogę jaka prowadziła do odkrycia najstarszej cywilizacji, jaką do tej pory odkryliśmy, zajrzeć do starożytnego Egiptu i poznać rządzące nim intrygi, wraz z Schliemannem odnaleźć ruiny Troi, poznać zagrzebane przez proch Wezuwiusza Pompeje oraz odwiedzić królestwo Pierzastego Węża, czyli państwo Azteków. Przy tym wszystkim poznajemy wielu ciekawych ludzi, którzy dołożyli swoje trzy grosze do ocalenia tych społeczności przed zapomnieniem. A wspomnieć należy, że bardzo często wcale nie byli to jacyś wielcy, genialni naukowcy z dyplomami i wszystkim innym. Nie, bardzo często kluczowe znaczenie mieli na przykład kupcy albo żeglarze. Chociażby Henry Rawlinson, który swoją karierę rozpoczynał jako majtek okrętowy, a kończył będąc oficerem i szpiegiem brytyjskim zasłużonym przy odszyfrowywaniu pisma akadyjskiego i elamickiego.
Mimo że książka powstała 50 lat temu, nie jest to jakoś specjalnie odczuwalne. Owszem, zdarzają się sformułowania czy wyrażenia już niezbyt popularne, używane głównie przez osoby troszkę starsze, ale nie jest ich na tyle dużo, by stwarzało to jakiś większy problem.
Autor pisze w bardzo przystępny sposób, choć momentami zdarza mu się bombardować czytelnika faktami, co może dla niektórych być ciężkostrawne. Na szczęście jednocześnie Kosidowski jest w stanie w jakiś sposób nas zauroczyć opowiadanymi przez siebie historiami. Wszelkie opisy bogactw, czy wspaniałej architektury naprawdę mocno działają na wyobraźnię, a niesamowite losy niektórych badaczy sprawiają, że aż samemu chce się wyruszyć na daleką wyprawę w nieznane w poszukiwaniu przygód i sławy. Czytelnik z łatwością wyobraża sobie miejsca i odkrycia opisywane przez autora.
Szczególną wartość daje nam lektura tej książki ze świadomością tego, że niestety niektóre ślady po dawno zapomnianych cywilizacjach zniknęły na zawsze. Te których już nie dane nam będzie zobaczyć. Szczególnie mam tutaj na myśli zabytki dawnych kultur z terytorium chociażby Syrii, które zostały zniszczone przez Państwo Islamskie. Gdy zdamy sobie sprawę z jakim mozołem były te cywilizacje odkrywane, krok po kroku, te zbrodnie stają się jeszcze dotkliwsze.
Jedynym malutkim minusem, do którego mogłabym się przyczepić, jest to jak autor hołduje w tej książce komunizmowi. Wiecie, ciągłe gadanie o tym jak to system klasowy jest zły, jak okropna była tzw. archeologia burżuazyjna... A jeżeli było jakieś wielkie odkrycie to należy koniecznie należy wspomnieć o tym, że nasi kochani przyjaciele ze wschodu też mieli w tym udział. Znikomy, bo znikomy, ale mieli... Do tego narzekanie na to, że archeologia priorytetowa traktowała książąt, dostojników i królów, a nie bidny lud roboczy... Wiecie, nie jest to coś, co bardzo przeszkadza w lekturze, ale mnie momentami troszkę to odrzucało. Stąd moja rada. Jeżeli chcecie czytać tę książkę, wstęp zostawcie sobie na koniec.
Na początku dość poważnie się zastanawiałam, czy w ogóle pisać recenzję tej książki. Dlaczego?... Ano dlatego, że zdaję sobie sprawę, że „Gdy słońce było bogiem” to nie jest pozycja dla wszystkich. A może raczej nie wszystkich zainteresuje. Jest to pozycja w całości poświęcona dawno minionym wiekom, gdzie autor skupia się głownie na opowiadanych historiach. Na próżno szukać tutaj jakichś niesamowicie charyzmatycznych bohaterów, czy spektakularnych zwrotów akcji.
A mimo to powieść Wam naprawdę z całego serducha polecam. Wydaje mi się, że będzie stanowić ciekawą lekturę nawet dla osób, które nie są takimi świrami historycznymi, jak ja.
W P I G U Ł C E
TYTUŁ ORYGINAŁU: -
TŁUMACZENIE: -
DATA WYDANIA: 13 listopad 2012
LICZBA STRON: 380
WYDAWNICTWO Iskry
CYKL: -
OCENA: ★★★★★★★★☆☆ 7 / 10
PRZECZYTANA W RAMACH:
PRZECZYTANA W RAMACH:
Wyzwania Z półki organzowanego przez Dżosefinn's Books
Wyzwania Przeczytam tyle, ile mam wzrostu organzowanego przez Dżosefinn's Books
Te wstawki wychwalające komunizm to w tamtych czasach był standard, bez tego cenzura najzwyczajniej w świecie nie wypuściłaby mu tej książki. Trzeba je po prostu zignorować.
OdpowiedzUsuńFajna jest jeszcze książka Bogowie, groby i uczeni C. W. Cerama, podobne klimaty.
Dzięki za polecenie - jak gdzieś tę książkę znajdę, to bez wahania po nią sięgnę ;)
Usuń"Szczególną wartość daje nam lektura tej książki ze świadomością tego, że niestety niektóre ślady po dawno zapomnianych cywilizacjach zniknęły na zawsze."
OdpowiedzUsuńNo to mnie masz. Chcę przeczytać. Plus estetyczna i minimalistyczna okładka... :)