Podejrzewam, że w normalnych okolicznościach nigdy bym po tę książkę nie sięgnęła. Ani specjalną sympatią nie darzę biografii, ani kwestia ludobójstw w Afryce nigdy nie była mi nazbyt bliska. Wiem tyle co wszyscy, czyli w sumie niezbyt wiele. Kiedy jednak ksiądz, którego darzę naprawdę olbrzymią sympatią i szacunkiem, zaproponował mi, że pożyczy mi ją, bez wahania skorzystałam. Z jednej strony troszkę głupio mi było odmówić, a z drugiej... Po prostu na pierwszy rzut oka wydała mi się ciekawa.
Ku mojemu zaskoczeniu „Ocalona, aby mówić” naprawdę poruszyła coś we mnie i okazała się niezwykłą lekturą.
Chcę zaznaczyć na początku, że nie będzie to typowo opinia. Po prostu najpierw przedstawię Wam temat, jaki książka porusza, a potem podzielę się z Wami moimi przemyśleniami. Mam nadzieję, że nie macie nic przeciwko temu ;)
„Jak to możliwe, że historia się powtarza? Jak to możliwe, że zło znowu wypływa tak na powierzchnie? Dlaczego wolno diabłu przechadzać się swobodnie między ludźmi zatruwając serca i umysły aż do chwili, gdy jest już za późno?”
„Ocalona aby mówić” to książka poświęcona młodości autorki.
Immaculée Ilibagiza urodziła się w 1970 roku roku w Ruandzie. Miała normalną kochającą się rodzinę, swoje plany i marzenia. Pierwszą część swojej książki poświęca właśnie opisaniu swojego życia przed. Opowiedzeniu tego, jacy byli jej rodzice i rodzeństwo. Jak wyglądało ich życie. Niestety, wszystko to zostało przerwane w 1994 roku.
Niemniej, żeby dobrze zrozumieć zaistniałą sytuację należy sobie nakreślić pewne tło. Otóż w zasadzie Ruandę zamieszkiwały wtedy trzy plemiona - Hutu, Tutsi i Twa, stanowiących najmniej liczną grupę, która w naszej historii nie odegrała większej roli. Skupmy się więc na tych dwóch pierwszych. Otóż Ruandą rządzili wtedy Hutu, których było najwięcej. Pewne historyczne zaszłości sprawiły, że nie przepadali oni zbytnio za Tutsi. Co za tym idzie niestety członkowie tego plemienia byli dyskryminowani. Od czasu do czasu dochodziło nawet do krwawych rozruchów. Jak możecie się domyślić, rodzina Immaculée wywodziła się właśnie z Tutsi.
Do apogeum doszło w 1994. Wtedy to ekstremiści Hutu zaczęli na masową skalę mordować bezbronnych Tutsi. W ciągu około 100 dni od 6 kwietnia do lipca 1994 roku zabito, według szacunków, od 800 000 do 1 071 000 ludzi.
Autorka jako jedyna ze swojej rodziny przeżyła tę masakrę, głównie dzięki pomocy lokalnego pastora, który ukrywał ją wraz z siedmioma innymi kobietami w ciasnej łazience.
Jej książka opowiada właśnie o tych wydarzeniach. Od opowieści o jej rodzinie, poprzez swój pobyt w różnych szkołach, aż w końcu, przez nieludzkie wydarzenia, jakie miały miejsce w 1994, aż do tego, co było po tym wszystkim.
Czytanie tej książki było dla mnie niesamowicie trudne. Ogrom okrucieństwa, o jakim ona opowiada, nie mieści się w głowie żadnego normalnego człowieka. Bo w końcu jak można zabić własnego sąsiada, tylko dlatego, że jest on troszkę wyższy? Tym bardziej, że na litość Boską, wierzycie w tego samego Boga, dzielicie tę samą kulturę, mieszkacie obok siebie od lat i budujecie ten sam kraj!
A najbardziej w głowie nie mieści mi się to, że rząd może na coś takiego własnym obywatelom pozwolić, a nawet ich do tego zachęcać!
Najgorszą rzeczą jest to, że to o czym czytamy naprawdę się zdarzyło. Ta świadomość odbiera po prostu wiarę w ludzi i sprawia, że mam ochotę wyć, pomimo iż piszę tą opinię na długo po lekturze. Dla mnie pozostanie to na zawsze nie pojęte.
Jednak książkę tą mimo to naprawdę szczerze pokochałam. Za postawę Immaculée. Za jej braci. Za ojca. Matkę. Za ich niezłomne postawy. Dla mnie to jest nie pojęte, jak można (patrz: najstarszy brat autorki) tak zachować się w obliczu śmierci. Jak można mimo kompletnie beznadziejnej sytuacji odnajdywać w sobie wiarę w Boga i w jutro. Czytając tą książkę, gdzieś tam z tyłu mojej głowy kołatała się myśl, jak ja bym sobie poradziła w takiej sytuacji. Czy starczyłoby mi ufności, czy zaczęłabym miotać się i wątpić? Dla mnie Immaculée pozostaje w jakiś sposób wzorem.
Warto właśnie nadmienić, że autorka w sposób niezwykły opisuje, to jak podczas ukrywania się rozwinęła w niezwykły sposób swoją wiarę. Jak jej relacja z Bogiem pozwalała jej wierzyć w szansę na przeżycie. Dla mnie to naprawdę niezwykłe świadectwo, ale ostrzegam, że dla osób niewierzących może to być troszkę trudne w odbiorze.
Jednak przede wszystkim jest to naprawdę bardzo wstrząsająca i przerażająca książka, która pozostawia w sobie trwały ślad. Zwłaszcza, że autorka naprawdę nie szczędzi na realizmowi. Cała ta pozycja jest przepełniona smutkiem i bólem, ale też nie braknie w niej wiary oraz nadziei. Ten ładunek momentami mnie osobiście przerastał. Często musiałam przerywać lekturę, by zrobić kilka kółek po pokoju, by się uspokoić. Jest to książka, której nie w sposób ocenić. Ją po prostu należy przekazać dalej. Takie historie są po prostu niezwykle ważne, nie tylko w kontekście wiary, ale też czystko ludzkim. Ta pani przeszła przez prawdziwe piekło, a mimo to miała w sobie siłę, by wybaczyć oprawcom swego brata. Oparła się nienawiści.
Powiem szczerze, że niezależnie od tego, czy lubicie takie klimaty, czy nie, „Ocaloną aby mówić” naprawdę polecam Wam z całego serducha. To naprawdę niezwykła książka, która na pewno poruszy w Was czułą strunę. Bardzo wstrząsająca, przerażająca i wzruszająca... Dla mnie jedna z ważniejszych książek, jakie kiedykolwiek przeczytałam. I coś mi mówi, że w każdej osobie, która ma serce po właściwej stronie, zostanie ona na długo, jeśli nie na zawsze.
W P I G U Ł C E
TYTUŁ ORYGINAŁU: Left to tell
TŁUMACZENIE: Agnieszka Ploch
DATA WYDANIA: 27 kwietnia 2007
LICZBA STRON: 266
WYDAWNICTWO Duc In Altum
CYKL: Ocalona (tom 1)
OCENA: ★★★★★★★★☆☆ 8 / 10
O C A L O N A
„Ocalona aby mówić” | „Ocalona aby przebaczyć”
PRZECZYTANA W RAMACH:
Wydaje się być to pozycja.. bardzo wartościowa, więc kiedyś na pewno po nią sięgnę, chociaż fakt - to nie jest coś co lubię czytać, ale i takie pozycje warto czytać, szczególnie jeśli są dobrze napisane :)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
Rav http://swiatraven.blogspot.com/