Rok temu Jakub Małecki totalnie zachwycił mnie swoimi „Śladami”. Zakochałam się w nich bez pamięci, zresztą do dzisiaj, gdy o nich pomyślę, czuję się nimi oczarowana. Zrobiły na mnie olbrzymie wrażenie i sprawiły, że nie mogłam doczekać się sięgnięcia po kolejną książkę tego autora.
Gdy tylko pojawiły się informacje o premierze „Rdzy”, nie mogłam przejść koło nich obojętnie. Byłam bardzo podekscytowana, a wszechobecne „ochy i achy” tylko mnie jeszcze bardziej nakręcały. Jednak kiedy dostałam ją już w swoje łapki postanowiłam najpierw ochłonąć przed lekturą. Bałam się, że pod wpływem tego wszystkiego rozczaruję się albo wręcz przeciwnie - nakręcona nie zauważę wad. Co za tym idzie za lekturę „Rdzy” zabrałam się z lekkim opóźnieniem względem całego czytelniczego świata.
Ale tak samo jak większość czytelników się nią zachwyciłam.
Gdy tylko pojawiły się informacje o premierze „Rdzy”, nie mogłam przejść koło nich obojętnie. Byłam bardzo podekscytowana, a wszechobecne „ochy i achy” tylko mnie jeszcze bardziej nakręcały. Jednak kiedy dostałam ją już w swoje łapki postanowiłam najpierw ochłonąć przed lekturą. Bałam się, że pod wpływem tego wszystkiego rozczaruję się albo wręcz przeciwnie - nakręcona nie zauważę wad. Co za tym idzie za lekturę „Rdzy” zabrałam się z lekkim opóźnieniem względem całego czytelniczego świata.
Ale tak samo jak większość czytelników się nią zachwyciłam.