072. „Grom i szkwał” Jacek Łukawski
17:22
Rok. Musiałam czekać cały długi rok na tą książkę. Od momentu zakończenia lektury „Krwi i stali”, czyli debiutu Jacka Łukawskiego, nie mogłam doczekać się chwili, gdy wrócę do świata wykreowanego przez autora. I chociaż niestety wspomnienia dotyczące przygód Arthorna i innych bohaterów już troszkę zbladły w mojej pamięci, to gdy tylko zobaczyłam drugi tom na półce w księgarni, nie mogłam się oprzeć. A potem były już tylko długie godziny spędzone na lekturze „Gromu i szkwału”, po których doszłam do wniosku, że naprawdę warto było czekać.
„Szaleństwem jest życie bez celu.”
Po niespodziewanych wydarzeniach, mających miejsce w drugim tomie, Athorn wbrew swej woli musi ponownie przemierzyć Martwicę. Tym razem jednak jest kompletnie sam - bez zapasów, bez drużyny, bez przyjaciół. Jego zadaniem jest odnalezienie oraz sprowadzenie to stolicy zaginionej księżniczki Azure - następczyni tronu Wondettel. Niestety, zadanie najbardziej utrudni mu sama zainteresowana...
Tymczasem Garhard stara się opanować sytuację w królestwie, ale lud pozostaje niespokojny. Do tego zdrada oraz plany Morrończyków, dość mocno komplikują sprawy.
Jednak największe zagrożenie czeka za słabnącą Martwicą...
„ - Naprawdę wtedy poświęciłeś okręt i załogę? - spytał cicho drużynnik.
- Naprawdę?
- I złoto?
- Za kogo mnie masz? - Pirat wyszczerzył zęby. - Kufer zabrałem ze sobą. ”
Seria „Kraina Martwej Ziemi” to naprawdę niesamowity kawał prawdziwej literatury fantasy. Autor pełnymi garściami czerpie z klasyków tego gatunku oraz popkultury, ale przy tym jego twórczość jest czymś naprawdę oryginalnym i ciekawym. Pan Łukawski nawet jeśli korzysta z całego dobrodziejstwa inwentarza i pewnych schematów, podaje nam je w inny sposób, często z przymrużeniem oka. Z jednej strony jest to trochę laurka dla klasyków, a z drugiej coś całkiem świeżego. Przekracza utarte ścieżki i wychodzi poza ramy.
Akcja „Gromu i szkwału” rozpoczyna się dokładnie w tym samym momencie, w którym skończyła się fabuła „Krwi i stali”. Z jednej strony nadaje to książce pewnego dynamizmu, a z drugiej, według mnie, utrudnia to ponowne zanurzenie się w świecie przedstawionym. Czytelnik od zrazu jest rzucany na głęboką wodę w sam środek ogromnego rozgardiaszu. Do tego ze wszystkich stron bombarduje go masa imion, których, umówmy się, może już nie pamiętać. Zwłaszcza, że tom pierwszy pojawił się rok temu... Dlatego na początku wkręcenie się w tą powieść może być troszkę kłopotliwe. Dopiero po kilku stronach człowiek zaczyna pojmować, o co w tym wszystkim chodzi.
Dlatego, jeżeli macie taką możliwość, polecam czytać oba tomy od razu po sobie, jednym ciągiem.
Powieść jest osadzona w quasi średniowiecznych realiach, ale za to z naszym rodzimym kolorytem. Co za tym idzie nie uświadczycie w tej książce jedynie typowych stworów jak smoki, czy olbrzymy, ale również utopców, wił, czartów, powrotników oraz innych stworów wyjętych z bestiariusza słowiańskiego.
Oczywiście, jak w żadnym fantasy nie mogło zabraknąć ostrych mieczy, dzielnych rycerzy, krwawych bitew, ciemnych mocy, księżniczek do uratowania i krain do ocalenia. Niemniej jak już pisałam autor troszkę bawi się tymi schematami, porusza je w bardzo swojski sposób, a momentami troszkę z nich śmieszkuje.
Mamy też do czynienia z bardzo rozbudowaną siecią intryg i wielką polityką, co tylko jeszcze wzmaga radość z czytania.
Jednak „Grom i szkwał” to przykład bardzo męskiego fantasy, co oznacza dużo mordobicia i chędożenia oraz całe wiadra przekleństw. Także jeśli nie lubicie ciągle natrafiać w książkach na wulgarne określenia na panie lekkich obyczajów, to raczej nie bierzcie się za lekturę.
Niemniej jest jedna rzecz, którą uwielbiam w tej książce, a jest nią humor. Co prawda dość specyficzny, ale mnie kupił w stu procentach. Drobne jego próbki możecie znaleźć w cytatach. Osobiście, momentami podczas lektury pokładałam się wręcz ze śmiechu.
Do tego należy dodać świetnie wykreowanych bohaterów. Zwłaszcza samego Arthorna, który jest postacią na pewien sposób nawet tragiczną. Poza tym zwyczajnie facet budzi pewną sympatię i naprawdę się mu kibicuje. No i trochę współczuje...
Jednak postać samej księżniczki... Kurcze, gdybym miała możliwość zabicia jednaj postaci literackiej to najprawdopodobniej ona znalazłaby się na szczycie mojej listy do odstrzału. Serio, dla mnie zdeklasowała nawet Umbridge -,-'
Akcja nie pędzi w nie wiadomo jakim tempie. Powiedziałabym, że raczej sukcesywnie porusza się do przodu, przyśpieszając i spowalniając w odpowiednich momentach. Jednak powieści nie czyta się jakoś szczególnie szybko, przez pewne archaizmy i niezbędne dla fabuły opisy. Do tego pióro pana Łukawskiego... Nie chcę napisać, że jest ciężkie, bo tak wcale nie jest, ale po prostu nie da się jego książek połykać. Czyta się je wolniej, ale dają dużo frajdy i satysfakcji.
„- Szkoliliście roślinożerne smoki do walki? - spytał, wodząc wzrokiem wkoło.
Odpowiedziały mu przytakujące mruknięcia.
- I który debil na to wpadł?”
„Kraina Martwej Ziemi” to zdecydowanie jeden z lepszych cyklów fantasy, jakie miałam okazję czytać. Wyraziści bohaterowie, zawikłani w sieć intryg, jakieś mroczne intrygi, słowiańskie stwory popylające gdzieś w tle... Czego chcieć więcej drodzy państwo? Tym bardziej, że drugi tom w niczym nie ustępuje pierwszemu, a może nawet jest jeszcze ciekawszy. Osobiście czuję się w stu procentach oczarowana i z niecierpliwością wyczekuje kolejnego, z tego co wiem ostatniego, tomu. Mam tylko nadzieję, że i tym razem Arthorn wykaraska się ze swoich tarapatów, bo nie wyobrażam sobie zamknięcia tej serii bez jego tekstów.
Tymczasem Garhard stara się opanować sytuację w królestwie, ale lud pozostaje niespokojny. Do tego zdrada oraz plany Morrończyków, dość mocno komplikują sprawy.
Jednak największe zagrożenie czeka za słabnącą Martwicą...
„ - Naprawdę wtedy poświęciłeś okręt i załogę? - spytał cicho drużynnik.
- Naprawdę?
- I złoto?
- Za kogo mnie masz? - Pirat wyszczerzył zęby. - Kufer zabrałem ze sobą. ”
Seria „Kraina Martwej Ziemi” to naprawdę niesamowity kawał prawdziwej literatury fantasy. Autor pełnymi garściami czerpie z klasyków tego gatunku oraz popkultury, ale przy tym jego twórczość jest czymś naprawdę oryginalnym i ciekawym. Pan Łukawski nawet jeśli korzysta z całego dobrodziejstwa inwentarza i pewnych schematów, podaje nam je w inny sposób, często z przymrużeniem oka. Z jednej strony jest to trochę laurka dla klasyków, a z drugiej coś całkiem świeżego. Przekracza utarte ścieżki i wychodzi poza ramy.
Akcja „Gromu i szkwału” rozpoczyna się dokładnie w tym samym momencie, w którym skończyła się fabuła „Krwi i stali”. Z jednej strony nadaje to książce pewnego dynamizmu, a z drugiej, według mnie, utrudnia to ponowne zanurzenie się w świecie przedstawionym. Czytelnik od zrazu jest rzucany na głęboką wodę w sam środek ogromnego rozgardiaszu. Do tego ze wszystkich stron bombarduje go masa imion, których, umówmy się, może już nie pamiętać. Zwłaszcza, że tom pierwszy pojawił się rok temu... Dlatego na początku wkręcenie się w tą powieść może być troszkę kłopotliwe. Dopiero po kilku stronach człowiek zaczyna pojmować, o co w tym wszystkim chodzi.
Dlatego, jeżeli macie taką możliwość, polecam czytać oba tomy od razu po sobie, jednym ciągiem.
Powieść jest osadzona w quasi średniowiecznych realiach, ale za to z naszym rodzimym kolorytem. Co za tym idzie nie uświadczycie w tej książce jedynie typowych stworów jak smoki, czy olbrzymy, ale również utopców, wił, czartów, powrotników oraz innych stworów wyjętych z bestiariusza słowiańskiego.
Oczywiście, jak w żadnym fantasy nie mogło zabraknąć ostrych mieczy, dzielnych rycerzy, krwawych bitew, ciemnych mocy, księżniczek do uratowania i krain do ocalenia. Niemniej jak już pisałam autor troszkę bawi się tymi schematami, porusza je w bardzo swojski sposób, a momentami troszkę z nich śmieszkuje.
Mamy też do czynienia z bardzo rozbudowaną siecią intryg i wielką polityką, co tylko jeszcze wzmaga radość z czytania.
Jednak „Grom i szkwał” to przykład bardzo męskiego fantasy, co oznacza dużo mordobicia i chędożenia oraz całe wiadra przekleństw. Także jeśli nie lubicie ciągle natrafiać w książkach na wulgarne określenia na panie lekkich obyczajów, to raczej nie bierzcie się za lekturę.
Niemniej jest jedna rzecz, którą uwielbiam w tej książce, a jest nią humor. Co prawda dość specyficzny, ale mnie kupił w stu procentach. Drobne jego próbki możecie znaleźć w cytatach. Osobiście, momentami podczas lektury pokładałam się wręcz ze śmiechu.
Do tego należy dodać świetnie wykreowanych bohaterów. Zwłaszcza samego Arthorna, który jest postacią na pewien sposób nawet tragiczną. Poza tym zwyczajnie facet budzi pewną sympatię i naprawdę się mu kibicuje. No i trochę współczuje...
Jednak postać samej księżniczki... Kurcze, gdybym miała możliwość zabicia jednaj postaci literackiej to najprawdopodobniej ona znalazłaby się na szczycie mojej listy do odstrzału. Serio, dla mnie zdeklasowała nawet Umbridge -,-'
Akcja nie pędzi w nie wiadomo jakim tempie. Powiedziałabym, że raczej sukcesywnie porusza się do przodu, przyśpieszając i spowalniając w odpowiednich momentach. Jednak powieści nie czyta się jakoś szczególnie szybko, przez pewne archaizmy i niezbędne dla fabuły opisy. Do tego pióro pana Łukawskiego... Nie chcę napisać, że jest ciężkie, bo tak wcale nie jest, ale po prostu nie da się jego książek połykać. Czyta się je wolniej, ale dają dużo frajdy i satysfakcji.
„- Szkoliliście roślinożerne smoki do walki? - spytał, wodząc wzrokiem wkoło.
Odpowiedziały mu przytakujące mruknięcia.
- I który debil na to wpadł?”
„Kraina Martwej Ziemi” to zdecydowanie jeden z lepszych cyklów fantasy, jakie miałam okazję czytać. Wyraziści bohaterowie, zawikłani w sieć intryg, jakieś mroczne intrygi, słowiańskie stwory popylające gdzieś w tle... Czego chcieć więcej drodzy państwo? Tym bardziej, że drugi tom w niczym nie ustępuje pierwszemu, a może nawet jest jeszcze ciekawszy. Osobiście czuję się w stu procentach oczarowana i z niecierpliwością wyczekuje kolejnego, z tego co wiem ostatniego, tomu. Mam tylko nadzieję, że i tym razem Arthorn wykaraska się ze swoich tarapatów, bo nie wyobrażam sobie zamknięcia tej serii bez jego tekstów.
W P I G U Ł C E
TYTUŁ ORYGINAŁU: -
TŁUMACZENIE: -
DATA WYDANIA: 1 marca 2017
LICZBA STRON: 400
WYDAWNICTWO SQN
CYKL: Kraina Martwej Ziemi (tom 2)
OCENA: ★★★★★★★★☆☆ 8 / 10
K R A I N A M A R T W E J Z I E M I
„Krew i stal” | „Grom i szkwał”
PRZECZYTANA W RAMACH:
3 komentarze
Może w drugim tomie są wyraziści bohaterowie... ja w pierwszym się ich nie dopatrzyłam :c W każdym razie na razie nie planuje kontynuować serii. Może kiedyś - ale na razie skupiam się na innych historiach.
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam pierwszy tom w zeszłym roku, spodobał mi się, jednak nie jestem do końca pewna czy na tyle, bym sięgnęła po kontynuację. Ciekawego konceptu autorowi jednak odmówić nie można :)
OdpowiedzUsuńNiestety nie miałam jeszcze okazji sięgnąć po ten cykl, ale jeśli jest to jedna z najlepszych serii fantasy, jaką czytałaś, to myślę, że muszę dać jej szansę. Uwielbiam książki z tego gatunku, więc mam nadzieję, że mi również tak bardzo się spodoba.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam! ;)